Pewnego dżdżystego listopadowego popołudnia Ryś ponownie postanowił
wystawić matkę na ciężką próbę. No nie był chłopak w szampańskim nastroju. Może
kwestia aury? Wszak nie nastrajała pozytywnie i miała zmienić się dopiero za
jakieś pół roku. Najgorsze, że Ryszard nie chciał zdradzić przyczyny swojego
złego samopoczucia. Matce pozostały tylko domysły. A ponieważ jej uszy
odbierały każdy jęk i stęk wydobywający się z małych zdrowych płucek od 2
godzin nazbyt dokładnie, w końcu nie wytrzymała. Puściła wiązankę niegodną
szanującej się Matki Polki. Ryś nieoczekiwanie zaczął śmiać się w głos, humor
mu się wyraźnie poprawił, najwidoczniej woli matkę w ostrzejszej wersji. Wtem rozległo
się pukanie do drzwi. Ponieważ Halinka nikogo nie zapraszała, postanowiła
zignorować pukanie. Nie bez znaczenia była też niezbyt staranna fryzura na jej
głowie. Niedoszły gość był jednak nieustępliwy i postanowił użyć dzwonka.
Do
diaska, kogo licho niesie? – pomyślała Halinka i z niemowlakiem na rękach
podreptała do drzwi.
- Dzień dobry, usłyszałyśmy płacz dziecka, czy wszystko jest
w porządku? – Zapytała życzliwa kobieta w średnim wieku i średniej fryzurze
(ale wciąż lepszej od Halinki)
- W jak najlepszym, dziękuję – za nieoczekiwane
zainteresowanie podziękowała Halinka
- To dobrze (dobroduszny uśmiech). Zachęcam do lektury i
dyskusji. No i proszę - wyciągnęła rękę z kolorową broszurką.
Jehowi…
Ło matko, toć te babki musiały stać pod drzwiami od jakiś
5 minut, skoro twierdziły, że słyszały płacz dziecka. No i niewątpliwie
słyszały też matczyny monolog – zaśmiała się w duszy Halinka.
I zaczęła podejrzewać, że następnym niezapowiedzianym
gościem będzie biurokrata z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz