niedziela, 29 grudnia 2013

Krótko o Krótkim Mieście



No i wróciłam. Właściwie wróciłam już parę dni temu, ale tylko fizycznie, mentalnie byłam zawieszona nie wiadomo gdzie. Ciężko było się do swojego (mam nadzieję, że bank się nie obrazi) mieszkania na nowo przyzwyczaić, może dlatego, że nie wyglądało zbyt ujmująco po tym jak w szaleńczym tempie je opuszczaliśmy. Ryszard wrócił z wyprawy w mazurskie strony bogatszy w 2 nowe zęby oraz obłędną ilość nowych zabawek (Mikołajowi musiało się coś pokiełbasić. Owszem, Ryś był grzeczny, ale tak mniej więcej od września, wcześniejsze miesiące matka ma wyjęte z życiorysu).

Niech mu będzie, my też nie wyszliśmy na tej imprezie stratni. Jak na typowe słoiki przystało przytargaliśmy z Krótkiego Miasta tony zapasów. Część już wyszła, bo rozciągnięte brzuchy wciąż domagają się dokładek. Jednak co bardziej istotne, ta krótka wycieczka pozwoliła matce wrzucić na luz. Owszem, spinka była, jak przy każdej rodzinnej uroczystości (szybko, siadajcie, barszcz wystygnie!), ale szybko znikła, mniej więcej po pierwszej pierogo-minucie.

Jak przy każdym pobycie w Krótkim Mieście, doceniłam jego zalety. Do niewątpliwych należałoby zaliczyć:

  • Jezioro w centrum miasta, oraz jego okolicę jako główny punkt wszelkich spotkań towarzyskich. Doskonałe miejsce na beztroskie sponiewieranie się (od 1,5 roku niepraktykowane, zostały tylko wspomnienia)
  • Dla prowadzących bardziej higieniczny tryb życia – nadjeziorna promenada. Można biegać, skakać, latać, pływać. Ryszard był zachwycony.
  • Pogoda konkret – nie jakieś tam lelum polelum. Zima jest to musi być zimno! Latem natomiast +30 w cieniu. Jakby komuś było zbyt ciepło, zawsze może popluskać się w jeziorze. W którymkolwiek – jest ich cała masa w okolicy.
  • Lumpy, ciuchlandy, szmateksy – niepoliczalne. W 2 godzinki można obejść co ciekawsze punkty i wrócić z wyprawy z tarczą. W roli tarczy tekstylia. Za psi pieniądz w dodatku.
  • Pasmanteria tuż za winklem. Dopiero teraz, kiedy do dyspozycji mam tylko te internetowe, doceniam plusy sąsiadowania ze sklepem z tasiemkami. W zasadzie to mogłabym w nim zamieszkać. Poczyniłam oczywiście stosowne zapasy artykułów pasmanteryjnych. 
  • No i najważniejsze - nie dość, że czas płynie wolniej, to i doba jest dłuższa. Taka anomalia.
Może być, że jestem nieobiektywna. Że plusy przysłoniły mi minusy. To prawdopodobne, zważywszy na fakt, że jestem w Krótkim Mieście średnio 3 razy w roku, a wywczas trwa zbyt krótko, żeby się nim znudzić. Następny za jakieś 4 miechy. Szybko zleci.




sobota, 14 grudnia 2013

Głosy w mojej głowie



Najgorzej jak w głowie zaczynają odzywać się głosy. 

O poranku, zaraz po przebudzeniu głosy mówią: „Och! jest tak wcześnie! I bardzo dobrze, sen to przecież strata czasu!”. A nie, to chyba nie głosy… to mina Ryszarda leżącego obok. Właściwie to jego szalone spojrzenie niewerbalnie przekazuje ten komunikat. Pierwszy bodziec motywacyjny za nami.

Następne jest układanie planu dnia, p.t. „czego to ja dziś nie zrobię”. Przecież dziecię jest coraz mniej absorbujące, to i sobie na jaskrawej macie poleży, i pomiętoli jakieś farfocle. No i najważniejsze – na pewno pośpi, 2 drzemki mam jak w banku. Wreszcie posprzątam ten syf w kuchni, znajdę jakiś karton po butach i upchnę w nim wszystkie ścinki materiałów, co się walają i psują feng shui. Zrobię obiad 3-daniowy, na deser będzie ciasto, do ciasta obowiązkowa kawa. Z pianką, a co! Do sklepu pojadę, zakupy ze świątecznej listy same się przecież nie zrobią. Do nauki zasiądę, dziś to już na pewno! Zaraz sobota, kolejne zajęcia, a ja jeszcze nieprzygotowana… Pierniki upiekę, już czas najwyższy, kiedy ja to potem wszystko lukrem przyozdobię?

O kurka, już 12? I dlaczego on tak krótko drzemał? No tak, sama też bym się pewnie zbudziła na dźwięk wiertarki udarowej. Sąsiad z góry sobie bursztynową komnatę szykuje, nie ma innej opcji. Zwozi te bursztyny już z 6 miechów. I instaluje. Tak mniemam. No bo normalny remont tyle nie trwa, prawda?
Misterny plan zaczyna się pomalutku sypać… Jeszcze nie wszystko stracone - pociesza głos z głowy -przecież ojciec jest dziś na posterunku, to i z Ryszardem na spacer pójdzie. Pierdzielić sprzątnie, od kurzu jeszcze nikt nie umarł (chyba?). Czas na zasłużony relaks. Czas na szycie!

Telefon wibruje.
- Zimno mi, może chcesz mnie zmienić? – pyta ojciec.
- O nie! 2 godziny się wczoraj szlajałam po osiedlu, nie ma mowy.
Ryś ze stelażem trafia na balkon, zaraz potem budzi się z wrzaskiem. Tulimy się, śpiewamy, tańczymy, są śmiechy. Jest dobrze.

Nie jest dobrze! – warczy głos z głowy. Jest już 18! Fakt – skruszona przyznaję rację niewidzialnemu SS-manowi. I zabieram się za lepienie pierogów.








Tadammm!


Co prawda plan dnia zrealizowany tylko w 20% procentach, ale pierogowa uczta była niczego sobie – głupio tłumaczę się przed głosem z głowy.

Czy to już pora na psychoterapię?

środa, 4 grudnia 2013

Trafiło się ślepej kurze ziarno



Czy nie wspominałam ostatnio, że grudzień będzie w dechę?

Szczerze mówiąc miałam na myśli cały ten przedświąteczny klimat, na który składa się szycie choinkowych ozdób, pieczenie pierników, jarmarki bożonarodzeniowe, pierwszy prawdziwy śnieg (bo tego błota co padało z nieba w listopadzie śniegiem nazwać nie można) i masa innych przyjemnych rytuałów.

I co? Ledwo się grudzień rozpoczął, a tu petarda. 

Rita Michelle do mnie napisała. Nie znam człowieka, ale co tam, przeczytać wiadomość można.

Mail zaczyna się od smutnej informacji - mąż pani Rity zginął w wypadku samochodowym. No nieciekawie. Ale, ale!:
„Kiedy mój mąż żyje on złożony sumę € 2.700.000.00 (dwa miliony 700 tysięcy euro ) w banku. Potrzebuję kogoś bardzo uczciwy i pobożny i organizacji , które mogą korzystać z tych środków na dzieło Boże. Mój zmarły mąż uczył, że fundusz ten powinien być stosowany w celach charytatywnych, takich jak budowanie szkół ,domów sierocińców, szpitali itp.”

Bez dwóch zdań, Rita miała nosa do kogo napisać.

Wystarczy, że odeślę maila z podstawowymi informacjami o swojej skromnej osobie, a Rita poda jej „kontakt wraz z Bankiem” . Wystawi również „list organu, który pokaże aktualny beneficjenta tych środków”.
Nie ma tylko pewności, czy po otrzymaniu przelewu nie odezwie się we mnie próżna i zła natura. Może zdarzyć się, że tylko część kwoty zostanie przeznaczona na cele charytatywne, za to Ryś dowie się co kryje się pod hasłem „święta na bogato”.

I tak oto grudzień rozpoczął się zagwozdką. Pewnie jeszcze długo przyjdzie mi się głowić, czy wrzucić w hipermarkecie kaszę, makaron i konserwy rybne do koszyka oblężonego przez harcerzy, czy dzięki pokaźnemu zastrzykowi gotówki budować od razu szpitale i sierocińce.

P.S. Recenzja ośrodka wypoczynkowego ze zdjęcia poniżej już wkrótce - o ile mają tam wi-fi.


Czytałeś już?