Najgorzej jak w głowie zaczynają odzywać się głosy.
O poranku, zaraz po przebudzeniu głosy mówią: „Och! jest tak
wcześnie! I bardzo dobrze, sen to przecież strata czasu!”. A nie, to chyba nie
głosy… to mina Ryszarda leżącego obok. Właściwie to jego szalone spojrzenie
niewerbalnie przekazuje ten komunikat. Pierwszy bodziec motywacyjny za nami.
Następne jest układanie planu dnia, p.t. „czego to ja dziś nie zrobię”. Przecież dziecię jest coraz mniej absorbujące, to i sobie na jaskrawej macie poleży, i pomiętoli jakieś farfocle. No i najważniejsze – na pewno pośpi, 2 drzemki mam jak w banku. Wreszcie posprzątam ten syf w kuchni, znajdę jakiś karton po butach i upchnę w nim wszystkie ścinki materiałów, co się walają i psują feng shui. Zrobię obiad 3-daniowy, na deser będzie ciasto, do ciasta obowiązkowa kawa. Z pianką, a co! Do sklepu pojadę, zakupy ze świątecznej listy same się przecież nie zrobią. Do nauki zasiądę, dziś to już na pewno! Zaraz sobota, kolejne zajęcia, a ja jeszcze nieprzygotowana… Pierniki upiekę, już czas najwyższy, kiedy ja to potem wszystko lukrem przyozdobię?
O kurka, już 12? I dlaczego on tak krótko drzemał? No tak, sama też bym się pewnie zbudziła na dźwięk wiertarki udarowej. Sąsiad z góry sobie bursztynową komnatę szykuje, nie ma innej opcji. Zwozi te bursztyny już z 6 miechów. I instaluje. Tak mniemam. No bo normalny remont tyle nie trwa, prawda?
Misterny plan zaczyna się pomalutku sypać… Jeszcze nie
wszystko stracone - pociesza głos z głowy -przecież ojciec jest dziś na
posterunku, to i z Ryszardem na spacer pójdzie. Pierdzielić sprzątnie, od kurzu
jeszcze nikt nie umarł (chyba?). Czas na zasłużony relaks. Czas na szycie!
Telefon wibruje.
- Zimno mi, może chcesz mnie zmienić? – pyta ojciec.
- O nie! 2 godziny się wczoraj szlajałam po osiedlu, nie ma
mowy.
Ryś ze stelażem trafia na balkon, zaraz potem budzi się z
wrzaskiem. Tulimy się, śpiewamy, tańczymy, są śmiechy. Jest dobrze.
Nie jest dobrze! – warczy głos z głowy. Jest już 18! Fakt – skruszona przyznaję rację niewidzialnemu SS-manowi. I zabieram się za lepienie pierogów.
Tadammm!
Co prawda plan dnia zrealizowany tylko w 20% procentach, ale
pierogowa uczta była niczego sobie – głupio tłumaczę się przed głosem z głowy.
Czy to już pora na psychoterapię?
Jestem pod wrażeniem ulepienia tych pierogów. Mistrzostwo!
OdpowiedzUsuńChyba się zarumieniłam ;-)
OdpowiedzUsuń