sobota, 30 listopada 2013

Good bye shitty November



No i zebrała się Halina do napisania posta. Trzeba przyznać, że data to nieprzypadkowa, a okoliczności pisania mało sprzyjające. Ale nic to, niech dziś ojciec usypia oseska, sprawiedliwość jakaś musi być. 

A więc do rzeczy – listopad to najbardziej gówniany ze wszystkich miesięcy, choć wczesny marzec jest również w czołówce rankingu. Nikomu nie życzę urodzić się w listopadzie. Chociaż z drugiej strony dobra impreza urodzinowa mogłaby nieraz uratować jego nadszarpniętą reputację. 

No nic, można rzec, że jest już skończony, to już tylko kwestia minut. Symbolem tegorocznego stała się zepsuta ryba, niedoszły obiad na świątecznym sobotnim stole. Miało być na bogato, sandacza się zachciało dziewczynie z Mazur, córce rybaka. Podreptała do hali targowej, zakupiła za miliony monet i z rybą w siacie wróciła do domostwa. Smutek wielki nastał kiedy wyszło na jaw, że pani z rybnego nie była wcale tak sympatyczna i dobroduszna na jaką się kreowała. Swoją drogą – znakomita gra aktorska, brawa dla tej pani. Ryba była niepierwszej świeżości łagodnie mówiąc. Ojciec rodziny stanął na wysokości zadania i z bojowym nastawieniem i rybą w ręku popędził pomścić zawiedzioną Halinę. Ciśnienie podniósł mu człowiek na taborecie i z kiełbasą w ręku, niechybnie właściciel rybnego (swoją drogą, dlaczego nie jadł makreli? – byłby żywą reklamą Geszeftu – niech to pytanie pozostanie otwarte). Wąsaty Janusz upierał się, że blade skrzela pokryte podejrzanym nalotem są symptomatyczne dla sandacza z listopadowego połowu. Małżonek nie dał się jednak zwieść na manowce i ostatecznie wyszedł z tej konfrontacji zwycięsko, monety wróciły do kiesy. Tego dnia na stole zagościły potrawy od najlepszego trójmiejskiego Chinola, przypominając Halinie wesołe czasy służbowych lunchów. 

Makaron z cielęciną uratował ten dzień i pozwolił z nadzieją spojrzeć w przyszłość. Grudzień będzie fajny, zawsze jest. Wiem to nawet bez lania wosku i wróżenia z fusów.

No i może będzie łaskawy w kwestii szycia, tzn. Ryś będzie łaskawy.

wtorek, 26 listopada 2013

MOPS puka tylko raz



Pewnego dżdżystego listopadowego popołudnia Ryś ponownie postanowił wystawić matkę na ciężką próbę. No nie był chłopak w szampańskim nastroju. Może kwestia aury? Wszak nie nastrajała pozytywnie i miała zmienić się dopiero za jakieś pół roku. Najgorsze, że Ryszard nie chciał zdradzić przyczyny swojego złego samopoczucia. Matce pozostały tylko domysły. A ponieważ jej uszy odbierały każdy jęk i stęk wydobywający się z małych zdrowych płucek od 2 godzin nazbyt dokładnie, w końcu nie wytrzymała. Puściła wiązankę niegodną szanującej się Matki Polki. Ryś nieoczekiwanie zaczął śmiać się w głos, humor mu się wyraźnie poprawił, najwidoczniej woli matkę w ostrzejszej wersji. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Ponieważ Halinka nikogo nie zapraszała, postanowiła zignorować pukanie. Nie bez znaczenia była też niezbyt staranna fryzura na jej głowie. Niedoszły gość był jednak nieustępliwy i postanowił użyć dzwonka. 

Do diaska, kogo licho niesie? – pomyślała Halinka i z niemowlakiem na rękach podreptała do drzwi.

- Dzień dobry, usłyszałyśmy płacz dziecka, czy wszystko jest w porządku? – Zapytała życzliwa kobieta w średnim wieku i średniej fryzurze (ale wciąż lepszej od Halinki)
- W jak najlepszym, dziękuję – za nieoczekiwane zainteresowanie podziękowała Halinka
- To dobrze (dobroduszny uśmiech). Zachęcam do lektury i dyskusji. No i proszę - wyciągnęła rękę z kolorową broszurką.

Jehowi…

Ło matko, toć te babki musiały stać pod drzwiami od jakiś 5 minut, skoro twierdziły, że słyszały płacz dziecka. No i niewątpliwie słyszały też matczyny monolog – zaśmiała się w duszy Halinka.
I zaczęła podejrzewać, że następnym niezapowiedzianym gościem będzie biurokrata z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.

niedziela, 24 listopada 2013

Kocia stopa!



Oto są! Kocie łapki do miętolenia przez wszędobylskie rąsie!

Z przodu bawełna z naszytymi odciskami kocich łapek, z tyłu przemiękki materiał MINKY.
W środku wypełnienie poduszkowe oraz element szeleszczący. Niebagatelną atrakcję stanowi 6 kolorowych metek, doskonałych do cmokania i miętoszenia. Nie od dziś wszak wiadomo, że metki cieszą się wielkim uznaniem wśród ciekawskich niemowlaków.
Ale ale! Nie mniejszym uznaniem cieszą się wśród rodziców - wszystko dzięki właściwościom absorbującym uwagę małego człowieka na bardzo dłuuuugo!

Produkt przetestowany i zatwierdzony przez niezależnego eksperta w dziedzinie ślinienia, gniecenia i szarpania wszystkiego co w zasięgu wzroku: Ryszarda.

Włala!


Łapka w męskich kolorach cieszy już oko małego Jacka. Doszły mnie słuchy, że szybko awansowała na pozycję ukochanej przytulanki :-)



Dumną właścicielką łapki bordo jest od wczoraj Helenka. Co prawda 3-tygoniowy noworodek nie docenia jeszcze walorów prezentu, ale dzięki intensywnemu kolorowi ma na czym oko zawiesić:


 


A oto Ryś i jego jesienna wersja łapki - od początku jest między nimi chemia :-):






poniedziałek, 18 listopada 2013

Jak nie zostać frajerem-materiał instruktażowy


Przede wszystkim dzień należy zacząć od wyjątkowo wczesnej pobudki. Najwłaściwszym byłoby wstanie z kurami, bądź też przechytrzenie kur i wstanie wcześniej od nich.

Podkreślę tu, że generalną zasadą, której należy przestrzegać aby nie zostać posądzonym o frajerstwo jest bycie chytrym.

Nie ma doskonalszej okazji do zademonstrowania swojej krzepy i niezłomności niż ostatnia październikowa noc z soboty na niedzielę. Wtedy to słabe osobniki przestawiają zegarki z godziny 3 na 2 i korzystają z dodatkowej godziny snu. Tej nocy (bo absolutnie nie można mówić tu o poranku) budzimy się o godzinie 4, czyli właściwie 3. Głośnym krzykiem zmuszamy domowników do opuszczenia ciepłych legowisk. Jest to celowy zabieg mający na celu wstępne zdezorientowanie przeciwnika. Aby ostatecznie wyprowadzić go w pole, zaczynamy ziewać krótko po tym jak przy pomocy kawy-siekiery odzyskał on przytomność. Po 40 minutach walki (w myśl zasady: ustąp głupszemu) dajemy odłożyć się do łóżka. Drzemka powinna być możliwie najkrótsza, ale wystarczająco długa alby zregenerować siły – 30 minut w zupełności wystarczy. Opiekun jest już właściwie pokonany (a przecież dzień się jeszcze na dobre nie zaczął), lecz my dalej pracujemy na status człowieka ze stali. Zabieg z drzemką powtarzamy jeszcze 2 razy w ciągu dnia. Jest ryzyko, że matka bądź ojciec zaczną wysyłać sygnały, że nie wytrzymują tego rytmu. W takim wypadku najwłaściwsze jest posłanie im promiennego uśmiechu, najlepiej ukazującego nasze dwa małe zęby (wykorzystanie ostrych zębów do osiągnięcia celu omówione zostanie w innej notce). Zawsze działa. Głośny rechot jest również dozwolony, jednak metody tej należy używać z umiarem.

Powszechnie znanym chwytem rodzicielskim jest usadowienie w wózku i próba wywiezienia na spacer po smutnej dzielni. Pozwalamy na to jedynie w przypadku niekorzystnych warunków atmosferycznych, nigdy w ciepły, słoneczny dzień. Po 2 godzinach na wietrze, mżawce i chłodzie matka pokornieje. Paradoksalnie jest też szczęśliwsza – w końcu troszkę pospaliśmy. 

Podsumowując tą krótką notkę – tylko ofiary losu, starcy i kobiety ciężarne śpią. Nie daj się sfrajerzyć! 

To mówiłem ja - Ryszard



niedziela, 10 listopada 2013

Jeżowe etui



Halina lubi kupować, oj lubi. Jedną z atrakcyjniejszych czynności towarzyszących ciąży były zakupy okołobobasowego asortymentu i urządzanie pokoju dla małego lokatora. Halina potrafiła godzinami ślęczeć przed kompem okupując strony sklepów pieluchowo-ciuszkowo-wózkowych. Zdecydowanie najwięcej czasu poświęciła wyborowi torby do wózka. Taka torba musi spełnić wiele wymogów, ale najważniejsze, żeby była funkcjonalna – podpowiadała dobra koleżanka, doświadczona matka. Wiadomo – przytaknęła Halina, jednak w duchu pomyślała, że niebagatelne znaczenie ma również atrakcyjny wygląd tejże torby. W końcu miała jej towarzyszyć na codziennych wielogodzinnych spacerach z młodym Ryszardem. Ostatecznie wybór padł na piękną torbę wycenioną na 2 pierdyliony. 
Spacerów nie było – okazało się, że Ryś urządza sceny dantejskie zaraz po przekroczeniu progu klatki schodowej. Okazało się również, że torba nie posiada kieszeni, którą dałoby się zaadaptować na mini przechowalnię pieluch. Ale cóż to dla Haliny – uszyję sobie etui na pieluchy – pomyślała. Jak pomyślała, tak też zrobiła. Oto efekt – pikowane etui:



 


A torba taka piękna.. 





Czytałeś już?