piątek, 14 lutego 2014

Kominky i inne nowinki



Mogę śmiało powiedzieć, że już to opanowałam. Robię to niemalże machinalnie, jak robocik. Po 3 godzinach od pobudki z pierwszego leżakowania  uruchamiam trybiki. Mowa oczywiście o przygotowaniu małego pasażera do spaceru. 

Młody człowiek nie jest zachwycony. Zmęczenie daje mu się we znaki, chciałby zasnąć teraz, już, natychmiast.  Rutynowy przegląd podwozia zaczyna go niepokoić, więc rozbrojenie bomby biologicznej i założenie świeżutkiej pieluchy zajmuje jakieś 2 minuty. Przebieranie za cebulę również nie wzbudza entuzjazmu, to akurat biorę za zdrowy objaw – jaki normalny facet lubi nosić rajty? Krem na policzki (bezzapachowy, śmiało można uznać go za męski), czapka, rękawiczki – standard. Ryszard daje mi sygnały ostrzegawcze w postaci niewyraźnego grymasu. Znamy się z Ryśkiem już dość dobrze, a ja głupia nie jestem - z doświadczenia wiem, że jeśli się nie pośpieszę syn uruchomi syrenę. A wtedy to mogę już zapomnieć o spacerowaniu, niechybnie skisnę w domu. Oczywiste jest więc, że po zapakowaniu Rysia do wózka, nie używam lokówki, zalotki oraz różu do policzków. Idę tak jak stoję. Niewątpliwym plusem zimy jest możliwość całkowitego schowania się w puchowej kurtce z kapturem. Niestety mojej stylizacji daleko do efektu Ani Muchy. Bliżej do wyglądu dziada leśnego. Za to Ryszard prezentuje się bardzo elegancko. Właściwie to on ratuje nasz wspólny look i dodaje mu efektu WOW. Jest to oczywiście kwestia jego niebanalnej urody oraz pewnego elementu garderoby. Nie od dziś wiadomo, że to dodatki tworzą stylizację. W roli dodatku kolorowy, ciepły oraz gustowny kominek.





Ostatnio popełniłam parę takich kominków, warto dodać, że wszystkie powstały za dnia. W tym momencie zanucę pieśń pochwalną w kierunku mojej nowej maszyny – jest tak cichutka, że mogę szyć podczas drzemek Ryszarda. A jej szmer jest jak miód na moje uszy ;-)

Inne kominky (wszystkie zapinane na potrójne napy, nieziemsko mięciutkie i ciepłe):

Jak już odpaliłam taśmę produkcyjną, machnęłam od razu kilka dwustonnych apaszek, zamówienie dla 4-miesięcznej Helenki nie mogło już dłużej czekać. Apaszki mają regulowaną szerokość (podwójne zapięcie), panienka będzie więc mogła z nich dłużej korzystać. Efekty możecie podziwiać poniżej:




Tutaj wersja bardziej męska (tak mi się przynajmniej wydawało jak ją szyłam, teraz nabieram wątpliwości). W każdym razie są CZACHY! W szyciu dla swojego syna fajne jest to, że nie jest się skazanym na materiały we wszelkich odcieniach niebieskiego, paski, bądź też w niebieskie paski. Wybrałam więc energetyczną czerwień, w sam raz dla mojej małej Walentynki ;-)






Połączenie minky + bawełna organiczna jest oczywiście genialne, Ameryki nie odkryłam. Ale uważam, że polar jest również wdzięcznym materiałem i daje radę. Wersja 2 x bawełna przeznaczona jest raczej do domowych harców, gdzie doskonale sprawdzi się np. w formie śliniaka. Idealna będzie też na słoneczną wiosnę, której sobie i Wam życzę jak najszybciej!



Jeśli narobiłam Wam chrapki na takie dodatki - dajcie znać, chętnie odpalę swoją NOWĄ maszynę ;-)



niedziela, 9 lutego 2014

O dwóch takich co ukradły moje myśli



Od kiedy zabawa „w dom” znalazła się w czołówce zajęć małej Halinki  (deklasując niemalże podchody i chowanego), posiadanie bliźniąt uchodziło za spełnienie najskrytszych marzeń. W grę wchodziły wyłącznie bliźnięta płci żeńskiej, chłopcy byli przecież beznadziejni (oczywista oczywistość, choć w pewnym wieku opinia ta uległa pewnej modyfikacji). Bliźniaczki to dwie głowy do czesania i aż 40 paznokci do malowania. Przede wszystkim zaś nie trzeba podejmować trudnej decyzji: sukienka różowa czy fioletowa? Biorę obie!

Szybko zaczęłam kojarzyć fakty - informacje zdobyte podczas lekcji biologii i analiza drzewa genealogicznego nie pozostawiały złudzeń: jest spora szansa, że doczekam się wymarzonych bliźniąt. Chyba dobrze się jednak stało, że nie mam w domu klona Rysia, nie jestem pewna czy 2 niemowlaki z kolką nie byłyby ostatecznym bodźcem do rzucenia wszystkiego i ucieczki z kraju w bliżej nieokreślonym kierunku. Podglądanie przez kuchenne okno sąsiadki pchającej podwójną gondolę było natomiast doskonałą motywacją - skoro jej krok był sprężysty, ja nie miałam wymówki aby przy okazji usypiania Rysia w chuście nie poćwiczyć kroków step touch i step out. A przynajmniej nie narzekać na swoją dolę :-)

Ostatnio moje myśli znowu krążyły wokół bliźniąt, a to za sprawą dwóch maleńkich panienek, którym miałam okazję uszyć wesołe prezenty. Z myślą o ich nowej przestrzeni powstały dyndające literki, które z pewnością spodobają się nowym lokatorkom. Miało być kolorowo i dziewczęco, wydaje mi się, że zamierzony efekt został osiągnięty. W każdym razie będzie na czym oko zawiesić w przerwach między drzemkami (których świeżo upieczonej mamie życzę jak najwięcej :-)).




sobota, 1 lutego 2014

Ja, uwielbiam ją, ona tu jest...i szyje dla mnie !


Tego było już za wiele. Godzina 2 w nocy a Halina biega jak oparzona między salonem, zwanym w latach 90-tych dużym pokojem, a kuchnio-szwalnią. Jest najpewniej w jakimś amoku, skoro nie przyszło jej do głowy, żeby przenieść laptopa do kuchnio-szwalni i nie latać jak kot z pęcherzem. A może stwierdziła po prostu, że na stole kuchennym jest już wystarczający syf, laptop mógłby się nie wkomponować.

Zrobiła chyba z 20 rundek. Na początek postanowiła tradycyjnie poradzić się wujka Google. On nie był co prawda biegły w interesującej Halinę materii, ale polecił kilka stron traktujących o kłopotach z maszyną do szycia – dobre i to. Po przeczytaniu cennych rad z licznych forów internetowych Halina jak uskrzydlona biegła do kuchni, aby wcielić je w życie. Za każdym razem z marnym rezultatem. Wracała do salonu ze spuszczoną głową i coraz bardziej markotną miną. Zaczęła też mówić do siebie, coraz głośniej i gwałtowniej. Dobrze, że rychło w czas zdała sobie sprawę z późnej pory i zaniechała ekspresyjnych monologów. Ostatnią rzeczą jakiej brakowało jej w tym momencie było rozbudzone dziecko. Zainterweniował za to mąż – człowiek, którego stanem naturalnym jest niedźwiedzi sen, zwłaszcza o tak absurdalnej porze. Interwencja nie była co prawda gwałtowna, sprowadzała się raczej do niewyraźnego bełkotu, jednak w Halinie coś pękło – jej niezłomna z reguły natura dała tym razem za wygraną. Dobrze zrozumiała komunikat i postanowiła wcielić go w życie. Po raz ostatni podreptała do salonu, spoczęła na sofce i ze stoickim spokojem weszła na stronę serwisu aukcyjnego. 
Parę kliknięć i było po wszystkim. 
Razem z mailem potwierdzającym zakup na jej skołatane nerwy spłynęła błogość. Halina udała się na spoczynek.

Kolejnego dnia samozwańcza krawcowa podbijała statystyki na stronie Poczty Polskiej, średnio co pół godziny sprawdzając status zamówienia. Kuriera wyczekiwała niczym kania dżdżu. Kiedy wreszcie się zjawił, była tak podekscytowana, że postanowiła mu darować i nie skomentować faktu, że jego natarczywe dzwonienie domofonem obudziło Ryszarda. Z niesłabnącą ekscytacją rozrywała kolejne warstwy folii i kartonu, aż jej oczom ukazał się piękny widok:



To była miłość od pierwszego wejrzenia, jak się szybko okazało – odwzajemniona.

Czytałeś już?