sobota, 1 lutego 2014

Ja, uwielbiam ją, ona tu jest...i szyje dla mnie !


Tego było już za wiele. Godzina 2 w nocy a Halina biega jak oparzona między salonem, zwanym w latach 90-tych dużym pokojem, a kuchnio-szwalnią. Jest najpewniej w jakimś amoku, skoro nie przyszło jej do głowy, żeby przenieść laptopa do kuchnio-szwalni i nie latać jak kot z pęcherzem. A może stwierdziła po prostu, że na stole kuchennym jest już wystarczający syf, laptop mógłby się nie wkomponować.

Zrobiła chyba z 20 rundek. Na początek postanowiła tradycyjnie poradzić się wujka Google. On nie był co prawda biegły w interesującej Halinę materii, ale polecił kilka stron traktujących o kłopotach z maszyną do szycia – dobre i to. Po przeczytaniu cennych rad z licznych forów internetowych Halina jak uskrzydlona biegła do kuchni, aby wcielić je w życie. Za każdym razem z marnym rezultatem. Wracała do salonu ze spuszczoną głową i coraz bardziej markotną miną. Zaczęła też mówić do siebie, coraz głośniej i gwałtowniej. Dobrze, że rychło w czas zdała sobie sprawę z późnej pory i zaniechała ekspresyjnych monologów. Ostatnią rzeczą jakiej brakowało jej w tym momencie było rozbudzone dziecko. Zainterweniował za to mąż – człowiek, którego stanem naturalnym jest niedźwiedzi sen, zwłaszcza o tak absurdalnej porze. Interwencja nie była co prawda gwałtowna, sprowadzała się raczej do niewyraźnego bełkotu, jednak w Halinie coś pękło – jej niezłomna z reguły natura dała tym razem za wygraną. Dobrze zrozumiała komunikat i postanowiła wcielić go w życie. Po raz ostatni podreptała do salonu, spoczęła na sofce i ze stoickim spokojem weszła na stronę serwisu aukcyjnego. 
Parę kliknięć i było po wszystkim. 
Razem z mailem potwierdzającym zakup na jej skołatane nerwy spłynęła błogość. Halina udała się na spoczynek.

Kolejnego dnia samozwańcza krawcowa podbijała statystyki na stronie Poczty Polskiej, średnio co pół godziny sprawdzając status zamówienia. Kuriera wyczekiwała niczym kania dżdżu. Kiedy wreszcie się zjawił, była tak podekscytowana, że postanowiła mu darować i nie skomentować faktu, że jego natarczywe dzwonienie domofonem obudziło Ryszarda. Z niesłabnącą ekscytacją rozrywała kolejne warstwy folii i kartonu, aż jej oczom ukazał się piękny widok:



To była miłość od pierwszego wejrzenia, jak się szybko okazało – odwzajemniona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytałeś już?