Tego było już za wiele. Godzina 2 w nocy a Halina biega jak oparzona między salonem, zwanym w latach 90-tych dużym pokojem, a kuchnio-szwalnią. Jest najpewniej w jakimś amoku, skoro nie przyszło jej do głowy, żeby przenieść laptopa do kuchnio-szwalni i nie latać jak kot z pęcherzem. A może stwierdziła po prostu, że na stole kuchennym jest już wystarczający syf, laptop mógłby się nie wkomponować.
Zrobiła chyba z 20
rundek. Na początek postanowiła tradycyjnie poradzić się wujka Google. On nie
był co prawda biegły w interesującej Halinę materii, ale polecił kilka stron traktujących o kłopotach z maszyną do szycia –
dobre i to. Po przeczytaniu cennych rad z licznych forów internetowych Halina
jak uskrzydlona biegła do kuchni, aby wcielić je w życie. Za każdym razem z
marnym rezultatem. Wracała do salonu ze spuszczoną głową i coraz bardziej
markotną miną. Zaczęła też mówić do siebie, coraz głośniej i gwałtowniej.
Dobrze, że rychło w czas zdała sobie sprawę z późnej pory i zaniechała ekspresyjnych
monologów. Ostatnią rzeczą jakiej brakowało jej w tym momencie było rozbudzone
dziecko. Zainterweniował za to mąż – człowiek, którego stanem naturalnym jest niedźwiedzi
sen, zwłaszcza o tak absurdalnej porze. Interwencja nie była co prawda gwałtowna,
sprowadzała się raczej do niewyraźnego bełkotu, jednak w Halinie coś pękło –
jej niezłomna z reguły natura dała tym razem za wygraną. Dobrze zrozumiała
komunikat i postanowiła wcielić go w życie. Po raz ostatni podreptała do
salonu, spoczęła na sofce i ze stoickim spokojem weszła na stronę serwisu
aukcyjnego.
Parę kliknięć i było po wszystkim.
Razem z mailem potwierdzającym
zakup na jej skołatane nerwy spłynęła błogość. Halina udała się na spoczynek.
Kolejnego dnia samozwańcza krawcowa podbijała statystyki na stronie Poczty Polskiej, średnio co pół godziny sprawdzając status zamówienia. Kuriera
wyczekiwała niczym kania dżdżu. Kiedy wreszcie się zjawił, była tak
podekscytowana, że postanowiła mu darować i nie skomentować faktu, że jego
natarczywe dzwonienie domofonem obudziło Ryszarda. Z niesłabnącą ekscytacją
rozrywała kolejne warstwy folii i kartonu, aż jej oczom ukazał się piękny
widok:
To była miłość od pierwszego wejrzenia, jak się szybko
okazało – odwzajemniona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz