Nie szyłam ostatnio zbyt dużo – przyznaję się bez bicia.
Skupiłam się raczej na pilnych zamówieniach, w imię zasady: klient nasz pan. Tym
razem nie zwalę wszystkiego na Rysia i jego niepokorną naturę. To znamienne wydarzenia
ostatnich dni wywołałby we mnie paraliż mentalny, a co za tym idzie brak
zainteresowania jakimikolwiek przyjemnościami. Większość czasu spędzałam przed
telewizorem, zasłuchana w programy informacyjne, z trudem przyjmując do
wiadomości to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Jednocześnie za
zbawienny uznałam fakt, że Ryś jest jeszcze zbyt mały aby to wszystko rozumieć.
Szczerze mu tego zazdroszczę. Dość szybko okazało się, że długo tak nie
pociągnę i jeśli nie zajmę się czymś innym niż śledzenie najświeższych
informacji, moja psychiczna autodestrukcja stanie się faktem.
Jeśli czujecie, że również Wam potrzeba odskoczni, aby na
kilka minut uspokoić zszargane nerwy – zapraszam do jaskini mojego Lwa.
Jednym z ostatnich halinowych uszytków są filcowe literki,
których zadaniem jest definitywne określenie kto od jakiś 10 miesięcy jest
naszym szefem. Postawiłam przed sobą ambitne zadanie i postanowiłam uszyć je od
początku do końca ręcznie. Szybko, bo już przy wykańczaniu literki R, podziękowałam
sobie w duchu, że zdecydowałam się krótszą wersję imienia mojego Syna. Nie
powiem, szycie ręczne jest bardzo przyjemne i odstresowujące, pod warunkiem
jednak, że Mały Człowiek nie usiłuje wyrwać igły z ręki. Koniec końców dokończone
dzieło zawisło w honorowym miejscu, tuż nad oknem i prezentuje się tak:
Literki nie są jedynym elementem wystroju wykonanym w
całości ręcznie. Jeszcze zanim Ryś stał się pełnoprawnym lokatorem mojego
brzucha postanowiłam odświeżyć moją znajomość z haftem krzyżykowym. Znajomość
ta była dość zażyła w czasach szkolnych, dowodem są ściany w moim domu
rodzinnym, w całości obwieszone obrazkami spod mojej ręki. Z perspektywy czasu
dziwi mnie zastosowany w nich dobór wzorów i kolorów. Grunt, że moi rodzice nie
mają zastrzeżeń (albo nie chcą żeby było mi przykro... kto wie, może pod moją nieobecność chowają obrazki do pawlacza ;-))
W
pokoju Rysia, tuż nad łóżeczkiem, zawisł obrazek z ekipą z Ulicy Sezamkowej.
Muszę przyznać, że miałam nosa – Elmo jest zdecydowanie ulubioną postacią Syna.
Każdorazowo przy zabiegach takich jak inhalacja czy obcinanie paznokci znacząco
podbijamy liczbę wyświetleń Elmo Song na youtube.
Jak już jesteśmy przy temacie obrazków, pozwólcie, że
zaprezentuję dzieło mojej chrześnicy Zosi. Obrazek ten wykonany jest techniką
tradycyjną, czyli kredkami. Zosia została poproszona o narysowania Rysia
jeszcze zanim zostali sobie oficjalnie przedstawieni. Ryś spod jej kredki ma
typowe dla tego gatunku pręgowane futerko oraz pędzelki na uszach. Przyznacie,
że wizerunek Rysia został wiernie odzwierciedlony, prawda?
Kolorowe proporczyki podobały mi się od dawna, były one więc
jednym z moich pierwszych uszytków. Jak już zasiadłam do wykrojów i szycia,
szybko okazało się, że nieco się zagalopowałam. Powstało stanowczo za dużo
trójkątów, które pierwotnie miały zawisnąć tylko na łóżeczku. Na szczęście
okazało się, że powieszone pod półkami prezentują się równie ciekawie. Jak
zawisły, tak wiszą po dziś dzień, ku uciesze Ryszarda zresztą.
W bazie Rysia nie mogło oczywiście zabraknąć produktu ze
sławetnego minky. O walorach estetycznych i użytkowych kocyka z tej tkaniny nie
będę się tu zanadto rozpisywać. Dość, jak
wspomnę, że kiedy Syn łaskawie zdecyduje się na chwilę odpoczynku, tulenie do
kocyka sprawia mu niekłamaną radość. Wzór na stronie bawełnianej nieprzypadkowo
przedstawia zgraję leśnych zwierzątek. Chodziło o to, aby Syn czuł, że jest u
siebie :-)
Na zdjęciu poniżej, w kącie z pająkami stoi również komoda spod halinowego pędzla. Nie jestem całkowicie zadowolona z efektu końcowego, więc nie pokażę Wam jej w całej okazałości :-P Zdradzę tylko, że malowałam ją w 9 miesiącu ciąży. Dopiero kiedy skończyłam, naszło mnie olśnienie, że wdychanie farb i lakierów nie jest do końca mądrym posunięciem (nawet tych "lajtowych" z IKEI). Brawo dla Haliny.
I taka wskazówka - białej bejcy nie należy lakierować, bo nieznacznie żółknie :-P
A tutaj pokaz dumnych kotów. Ten zielony to ulubiona maskotka Rysia. Mam nadzieję wkrótce zaprezentować Wam jego upgrejdowaną wersję na blogu.
Firanka okazała się równie atrakcyjną zabawką, kto wie, może nawet i lepszą.
Tak komnata Rysia prezentuje się w pełnej krasie. Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze rok temu pokój ten nazywaliśmy roboczo rowerownią, serwerownią czy też składem amunicji, muszę przyznać, że jestem całkiem zadowolona z efektu.