niedziela, 30 marca 2014

Jedziemy na wycieczkę, bierzemy Rysia w teczkę

Z pewną taką nieśmiałością robiliśmy przelew za wynajem hacjendy malowniczo położonej u wybrzeży Morza Śródziemnego. Perspektywa wygrzewania niemłodych już kości w słońcu kusiła bardzo, nie powiem. Z drugiej jednak strony ta niepewność: czy 10-miesięczne pacholę będzie równie entuzjastycznie nastawione na, jakby nie patrzeć, wyruszenie w podróż swojego życia?

Termin wylotu zbliżał się wielkimi krokami, Ryś wielkimi krokami (na czworaka, ale zawsze) podbijał areały kolejnych pokojów naszego mieszkania (nie żeby było ich aż tak dużo, Syn był jednak oczarowany). W każdym razie z trudem wyobrażałam sobie Rysia spokojnie siedzącego na moich kolanach podczas 3-godzinnego lotu. I tu mnie chłopak zaskoczył i okazał ludzkie oblicze - spał jak młody suseł!

Dotarliśmy na Cypr.

Jako że na wyspie przywitała nas wiosenna pogoda, większość czasu spędzaliśmy na kontemplowaniu okoliczności przyrody. Zaliczyliśmy też kilka wypraw do największych miast w regionie, w tym do stolicy. Stamtąd właśnie pochodzi poniższe zdjęcie. Dokładniej z tureckiej części Nikozji. Żeby przekroczyć granicę należy odstać swoje przed prowizoryczną budą. W budzie siedzi człowiek wydający wizy. Po ich otrzymaniu można zatracić się w zakupach - nie od dziś wiadomo, że tureckie Lacrosty to najdoskonalsze kopie oryginału ;-)



Cypryjska pasmanteria w wersji outdoor kusiła różnorodnością guzików.


Tuż obok rozpościerał się całkiem szeroki asortyment. Oprócz wysłużonego Singera można było nabyć wyprawionego lisa.


Podczas pierwszego spaceru nad morzem piździło jak na Uralu - stąd raczej zimowe odzienie Syna.



 My boys!




Lokalni koneserzy turbo coli.


Niewykluczone, że skończę jak ta kobiecina - już widzę jak dziergam skarpety na sopockim monciaku.


Jedna z tych uliczek, przez którą należy szybko przemknąć nie spoglądając na sprzedawców. Chyba, że chcemy spróbować sił w dyskusji rozpoczynającej się tymi słowy :
- where are you from? Russia?
- special price for you my friend!
Czyli przygoda raczej dla ludzi cierpliwych i/lub o mocnych nerwach.


Ot butik :-)


Poranny patrol obejścia.


Pierwsze bliskie spotkania z trawą. Uzależniające.


Opatuleni jak uchodźcy z Ugandy pod usychającą palmą :-)


I parę innych fotek:







Jako, że choroba dziecka na urlopie jest czymś zupełnie oczywistym, przytaszczyłam na Cypr z pół apteki. Natomiast fakt, że żaden z leków się nie przydał sprawia, że podsumowuję wyprawę jako udaną. Nie wspominając o możliwości hasania w kiecce z krótkim rękawem i gołym kolanem oraz zażywania kąpieli słonecznych,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytałeś już?