No cóż, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.
Na szczęście okazuje się, że 2 ręce całkowicie wystarczą, aby zaprzyjaźnić się z szydełkiem. Przyjaźń ta jest niestety okupiona syfem w kuchni i piętrzącą się stertą prania oczekującą na poskładanie. Może samo się zrobi?
Na pierwszy ogień poszła różowiutka opaska (specjalne zamówienie pewnej młodej damy). Chcąc nie chcąc, Ryś wcielił się w rolę modela i trzeba mu oddać, że dzielnie znosił wszystkie przymiarki. A i prezentował się nielicho (musicie uwierzyć na słowo) :-)
Opaska stanowiła swoisty trening przed tym co miało nastąpić potem.
Jako, że Syn mój pierworodny tydzień temu skończył pierwszy rok życia i coraz śmielej poczyna sobie w pozycji wertykalnej, postanowiłam zaopatrzyć go w (wy)godne obuwie.Komfort użytkowania to jedno, ale każdy wie przecież, że wygląd ma niebagatelne znaczenie. A żeby nie było wątpliwości, że macie do czynienia z syneczkiem mamusi, but uczyniłam na swoją modłę :-)
Musicie wiedzieć, że proces tworzenia okupiony był wieloma żmudnymi godzinami i sama się sobie dziwię, że nie skapitulowałam (choć przyznaję, że szydło parę razy wylądowało w smutnym kącie). Do samej podeszwy miałam chyba z 8 podejść. Nie mówiąc już o cholewce, która ciągle wychodziła mi za szeroka. Takie to szorstkie początki mojej z szydłem przyjaźni.
A tutaj mała stylóweczka z udziałem Ryszarda. Nie był dziś chłopak skory do pozowania, ale jakoś udało mi się utrzymać go w kadrze na parę sekund.
Spryskiwacz do kwiatów znalazł się na zdjęciu nieprzypadkowo - od niedawna stanowi on niezbędnik Małego Zbója.
Halina, wygrałaś internet tymi konwersami! Jeszcze jestem w szoku i aż się boję, co ty jeszcze tu wymyślisz. :)
OdpowiedzUsuń:-) dzięki!
OdpowiedzUsuń