piątek, 18 kwietnia 2014

O kurka

Elwira wychowywała się na wolnym wybiegu. Najmłodsza z rodzeństwa, była kurą całkowicie zaplanowaną i wysiedzianą. Pan Kogut nigdy nie ukrywał, że Elwira jest jego słodkim kurczaczkiem, dlatego często przymykał oko na jej młodociane występki. A trzeba przyznać, że za piórami miała sporo. Już jako nieopierzony podlotek zuchwale rozpychała się na żerdziach przeznaczonych dla starych kwok, wysypywała proso z korytka, nierzadko potajemnie podjadała rosówki z wędkarskich zapasów gospodarza. Była niesamowicie krnąbrna i słynęła w okolicy z niewyparzonego dzioba.



Elwira znała swoją wartość. Jak żadna inna potrafiła wdzięczyć się przed gospodynią, zaskarbiając sobie tym samym jej łaski. Nie mówiąc o okruchach z pańskiego stołu, które ceniła sobie zwłaszcza jako drugie śniadanie.

Nigdy nie była typem kury kanapowej. Wszędzie było jej pełno, Kurza Matula nazywała ją żywym srebrem. Uwielbiała święta, szczególnie upodobała sobie Wielkanoc, kiedy to do gospodarzy przyjeżdżali mili goście. Obserwowała ich wtedy zza krzaka jałowca z szeroko otwartym dziobem i jeszcze szerzej otwartymi oczami. Marzyła o dalekich podróżach, jej celem były Indie, gdzie chciała spróbować swoich sił w train-surfingu. Czytała o tym kiedyś w "Przyjaciółce". Szukała dogodnej okazji aby korzystając z nieuwagi gości zapakować się do ich torby podróżnej i wyruszyć w nieznane. Na tę okoliczność miała spakowany plecak, którego główną zawartość stanowiły sucharki. Jak do tej pory nie zdobyła się na ten krok. Może w tym roku się uda i Elwira opuści zaściankowe gospodarstwo?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytałeś już?